Gotowanie stało się modne. Ten, kto nie gotuje, jest passé.
Gotowanie to już nie sposób na przeżycie, a na lans. Pichcą wszyscy. Na antenie
programów telewizji publicznej jak i prywatnej. Powstają nowe magazyny
kulinarne, a blogi o tej tematyce mnożą
się jak grzyby po deszczu. Nie mówiąc już o serialach i książkach, w których
spożywanie posiłków stało się swojego rodzaju celebracją rytuału.
Media raczą nas czasem obrazkami rodem z baśniowego
scenariusza. Kto na Boga wstaje o piątej rano, by usmażyć naleśniki? W dodatku czyni to w tygodniu, kiedy spieszy
się do pracy i przy tym wyprawia
gromadkę dzieci do przedszkola czy szkoły? Oczywiście, idealnie byłoby móc
spokojnie spożywać śniadanie bez zbędnego pośpiechu i w gronie najbliższych. Ale czy w tym szaleńczym tempie w jakim
codziennie załatwiamy sprawy jest na czas na delektowanie się każdym kęsem
kanapki i łykiem mocnej, świeżo zaparzonej kawy?
Dobrze, że chociaż weekendy staramy się rezerwować dla rodziny i spożywać razem posiłki. Możemy
wspólnie krzątać się po kuchni, piec razem ulubione babeczki. Spędzanie czasu razem przy posiłkach z całą
pewnością zbliża do siebie. Można wtedy do woli dyskutować, milczeć i mruczeć,
zachwycając się smakiem potraw wyłożonych na talerzu.
Kiedy czujemy przesyt domowym jedzeniem, możemy w niedzielę
wybrać się na coś zupełnie ekstra do pobliskiej knajpki. Co prawda pewnie
będziemy ubożsi o znaczną kwotę pieniędzy, ale raz się żyje. Na miasto nie
wychodzimy codziennie, nasz domowy budżet powinien wytrzymać to lekkie
szaleństwo.
A po wizycie w tej czy owej luksusowej jadłodajni chcemy sami porwać się z motyką na księżyc i odwzorować smaki, od zera zrekonstruować przepis na danie, przy którym staraliśmy się za głośno nie mlaskać, by goście z sąsiednich stolików nie musieli zwrócić nam uwagi, że zachowujemy się karygodnie w miejscu publicznym. Całe szczęście, że z pomocą przychodzi nam smartfon. W albumie, w gąszczu zdjęć odnajdujemy to odpowiednie, na którym „pyszni się” jedzonko. To właśnie je teraz chcemy sami przygotować w zaciszu domowej kuchni.
A po wizycie w tej czy owej luksusowej jadłodajni chcemy sami porwać się z motyką na księżyc i odwzorować smaki, od zera zrekonstruować przepis na danie, przy którym staraliśmy się za głośno nie mlaskać, by goście z sąsiednich stolików nie musieli zwrócić nam uwagi, że zachowujemy się karygodnie w miejscu publicznym. Całe szczęście, że z pomocą przychodzi nam smartfon. W albumie, w gąszczu zdjęć odnajdujemy to odpowiednie, na którym „pyszni się” jedzonko. To właśnie je teraz chcemy sami przygotować w zaciszu domowej kuchni.
Wychodzimy z siebie, próbujemy, smakujemy, przyprawiamy,
mieszamy, kosztujemy i tak w kółko. I zawiedzeni odkładamy łyżkę, całość
wyrzucamy do kosza. Niestety nie dorośliśmy do mistrza. Kolejny raz się nie
udało, więc w ramach zemsty już tam nie pójdziemy. Będziemy sami wymyślać i łączyć smaki, tak by
inni z trudem mogli podrobić nasze receptury. Sami będziemy tworzyć trendy i
staniemy się przewodnikami po świecie kulinarnym. Przecież to takie proste:
wystarczy zarejestrować w sieci adres strony, a za chwilę porwiemy tłumy
łakomczuchów, którzy czekają na kolejną porcję smakołyków.
Autor: Agnieszka Pohl
Źródło: magazynobsese.pl
Ale to chyba dobra moda ;)
OdpowiedzUsuń