szczypta luksusu

szczypta luksusu
fot. Le Victoria Brasserie Moderne

piątek, 28 lutego 2014

CASSEROLE JANA KURONIA






Casserole

- szklanka bulionu
- 1 duży batat
- 2 papryki
- połowa małej cukinii
- 2 sparzone pomidory
- 6 średnich pieczarek
- 1 cebula
- 2 małe pory
- 200 g tofu
3 ząbki czosnku
(+ natka pietruszki, świeży tymianek, świeża szałwia, sól, pieprz)

W rondlu rozgrzej oliwę, przesmaż na niej posiekaną w piórka. Następnie dodaj pokrojone w większą kostkę bataty, paprykę i cukinię oraz posiekanego pora i czosnek. Podsmaż na większym ogniu przez 3-4 minuty. Całość zalej połową szklanki bulionu (pół zostaw sobie na późniejsze podlewanie). Duś pod przykryciem przez następne 5-7 minut. Następnie dodaj pokrojone pieczarki oraz pokrojone sparzone pomidory wraz z tofu. Dodaj posiekaną szałwię oraz tymianek. Posól, popieprz, zamieszaj i wstaw do piekarnika na 20 minut - 160 stopni.
Jeżeli potrawa będzie przywierać, możesz uzupełniać płyn dolewając pozostały bulion. Pod koniec zapiekania możesz potrawę posypać serem. Jeżeli korzystasz z mięsa które było wcześniej gotowane to dodaj je i wymieszaj na kilka ostatnich minut.

                                                                    fot. Arek Drygas 

czwartek, 27 lutego 2014

TATAR ZE ŚLEDZIA WEDŁUG PRZYPISU JANA KURONIA





Tatar ze śledzia

  • cebula 1 szt.
  • chrzan 1 łyżeczka
  • grzyby marynowane 1 łyżka stołowa
  • kapary 1 łyżeczka
  • kawior 1 łyżeczki
  • ogórek konserwowy 2 szt.
  • oliwki zielone 6 szt.
  • śledź 3 szt.
Opis przygotowania:
Śledzia drobno kroimy na desce do krojenia lub ucieramy za pomocą noża i deski (naciskając bokiem nożem rozcieramy rybę o deskę). Następnie dodajemy posiekaną drobno cebulkę, ogórek konserwowy i ewentualnie grzybki marynowane. Świetnymi dodatkami są również: kawior, kapary, drobno posiekane oliwki czy chrzan. Najlepiej podawać na ciemnym pieczywie


 fot. Arek Drygas 

środa, 26 lutego 2014

KRUCHE BABECZKI Z MUSEM Z CZARNEJ PORZECZKI, SERKIEM MASCARPONE I TRUSKAWKAMI



Jeśli po dobrym posiłku macie ochotę zaproponować na deser coś pysznego i pięknie wyglądającego, a zupełnie nie macie czasu ani siły na pieczenie, polecam Wam "myk" na kruche babeczki.

Kupiłam 12 gotowych, pysznych, maślanych kruchych babeczkowych spodów w Lidlu za 3,99. Naprawdę nie miałam czasu ani siły, żeby wyrabiać kruche ciasto, a potem czekać godzinę, żeby schłodziło się w lodówce. Dodatkowo nie mam tylu foremek na kruche babeczki, sprawa była więc oczywista.
Całość zajęła mi kilkanaście minut.



 Do przygotowania babeczek potrzebujemy: 
* 12 kruchych, gotowych spodów babeczek
* 200 ml śmietanki 30%
* opakowanie serka mascarpone
* łyżka cukru pudru
* kilka łyżek musu z czarnej porzeczki lub innej kwaśnej konfitury
* truskawki lub inne owoce
* listki mięty



ASIA MATYJEK 


poniedziałek, 24 lutego 2014

PIECZONE BURAKI Z SEREM MANOURI, SOSEM BALSAMICO I KOLENDRĄ

Moja dzisiejsza propozycja to prawdziwa uczta dla zdrowia. Pieczone buraki już same w sobie są bardzo esencjonalne. Piekłam je zawinięte w folię aluminiową, zachowały więc wszystko co najcenniejsze, a dodatkowo spotęgował się w nich ich słodki smak. Po upieczeniu połączyłam pokrojone buraki z sosem balsamiczno-miodowym oraz z tartym imbirem. Słodkie buraki, lekko kwaśny balsamiczny sos i ostry imbir to wspaniałość. Ale to nie koniec.




Do buraków bardzo pasuje kozi ser. Moja kochana siostra Ewa mówi, że jestem zboczona na jego punkcie. Może i tak. Mam nawet marzenie, by Rodzice kupili kozę :) Aby zachować równowagę i nie być posądzoną o kozią miłość, do moich najpyszniejszych buraków dodałam pokruszony ser manouri.

Manouri to łagodny, ale troszkę też słony ser z mleka owczego (lub koziego!) Okazał się idealnie pasować do buraków. Całość zwieńczyła kolendra. Pieczone buraki z imbirem, sosem balsamiczno-miodowym, serem manouri i kolendrą to świetna przekąska, która zaspokoi popołudniowy czy też wieczorny głód.

A przy okazji samo zdrowie!



SKŁADNIKI (dla dwóch osób):

- 5 średnich buraków + folia aluminiowa garść
-  sera manouri
-  łyżeczka startego imbiru
-  kilka łyżek oleju rzepakowego
- 1-2 łyżki octu balsamicznego
-  łyżka miodu
-  łyżka posiekanej kolendry


Asia Matyjek

niedziela, 23 lutego 2014

KOSZYCZKI Z CIASTA BRICK Z SERKIEM, AWOKADO I WĘDZONYM ŁOSOSIEM

Robiłam już kiedyś podobne koszyczki – masę jajeczno śmietanową wraz z łososiem zapiekałam, były więc na ciepło. Tym razem koszyczki z ciasta brick były na zimno. Ciasto brick można formować dowolnie – są cienkie ja pergamin, wypełniłam nimi foremki do babeczek i zapiekłam. Ciasto brick można wypełnić farszem, zwinąć i usmażyć.



Ciasto brick kupuję w Leclercu, jest tanie – 10 arkuszy kosztuje ok 3 zł. Jeśli będziecie meili problem z kupieniem takiego ciasta, koszyczki możecie zrobić z ciasta filo, francuskiego lub kruchego. Moje koszyczki wypełniłam chrzanowym serkiem Almette, do każdego dodałam kawałek awokado, kilka kaparów i wędzonego łososia. Całość posypałam sezamem i skropiłam sosem mango (kupiłam w Lidlu, jest super!)

Tak naprawdę koszyczki możecie wypełnić dowolnie. Może to być pesto i grillowany kurczak, może to być owocowy serek i np. ziarna granatu. Koszyczki są świetną przekąską, wspaniale wyglądają i dobrze smakują. 



SKŁADNIKI: 
- ciasto brick (lub filo, francuskie)
- dwie łyżki masła
- serek chrzanowy (np. Almette chrzanowy)
- awokado
- łosoś wędzony
- sok z limonki
- kapary
- ziarna sezamu
- sos mango
- kolendra


Asia Matyjak 
www.odczarujgary.pl 

SKRZYDEŁKA Z WARSZAWSKIEGO GALEONU

Kilka dni temu postanowiliśmy wykorzystać kupon i odwiedzić restaurację „Galeon” znajdującą się blisko centrum, na warszawskim Mokotowie. Dojazd – jakiś koszmar. Nawigacja przeczołgała nas przez dziwne osiedla oraz wąskie dziurawe drogi. 



Prawdę mówiąc im bliżej celu, tym bardziej mieszane mieliśmy uczucia, co do tego miejsca. Bałam się, że zaserwowane nam dania będziemy wspominać wielokrotnie i to bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Było piękne niedzielnie popołudnie mniej więcej w połowie sierpnia. Po błękitnym niebie leniwie snuły się puchate obłoczki, poganiane od czasu do czasu delikatnym zefirkiem. Osy i opasłe bąki brzęczały w sennym powietrzu, a od rozgrzanego betonu miasta biła fala gorąca. 

 

W myślach podziękowałam przeznaczeniu za działającą w samochodzie klimatyzację. Oraz oczywiście GPS, którego delikatny kobiecy głos zasugerował „skręcić w lewo za dwieście metrów” i enigmatycznie oznajmił że „cel osiągnięty”.

- To tutaj? – zdziwił się starszy syn zerkając bez przekonania przez szybę.

Zostawiliśmy jego pytanie bez odpowiedzi, gdyż sami nie byliśmy pewni, czy jesteśmy we właściwym miejscu.
Zaparkowaliśmy chyba na tyłach jakiegoś spożywczaka. Tęga kobieta w pobrudzonym białym fartuchu wyrzucała pudło do stojącego tuż obok kosza na śmieci. Spojrzała na nas ponurym wzrokiem, głośno zatrzaskując klapę kosza.

- Zapowiada się wspaniale – mruczy mąż. – Może lepiej wróćmy do domu i zjedzmy kurczaka?
- Nie ma mowy – łapię za klamkę. – Nasza ulubiona restauracja też wygląda z zewnątrz fatalnie, a jakie serwują tam dania?
- No dobra… - poddał się. - Ale pamiętaj, nic na siłę…



Z doświadczenia wiem, że nie należy sugerować się pierwszym wrażeniem, więc bez słowa, i starając się nie patrzeć na miny moich najdroższych, zdecydowanym krokiem przemierzam niewielki ogródek. Tak szczerze - z zewnątrz „Galeon” bardziej przypomina podrzędnej marki pub, w którym można spotkać na wpół pijanych sąsiadów kiwających się nad niedokończoną kolejną porcją piwa.

Pomalowana na majtkowy róż ściana, jakieś motywy związane ze starymi statkami – generalnie nic powalającego na kolana.
Jednakże wystarczy pokonać kilka betonowych schodków i minąć wąskie przejście by się znaleźć w innym świecie!

Na początku chcę pogratulować projektantowi wnętrz, który przeciętne miejsce zamienił w prawdziwe wnętrze statku. Przekraczając próg restauracji, człowiek czuje się jakby przekroczył barierę czasową. Zadbano tutaj o każdy szczegół od belek, ścian, poprzez balustrady, stoły, a na drobnych detalach kończąc. Całości dopełnia nastrojowe oświetlenie rozmieszczone bardzo dyskretnie, a zarazem podkreślające elementy dekoracyjne.

Uroczy kelner zaprowadził nas do stolika i wręczył karty. Menu również nie powstało z przypadku. Każda strona z propozycjami opatrzona została dowcipnymi krótkimi komentarzami, była przejrzysta, pięknie oprawiona i nie przesadnie długa. Wszystko przemyślane w każdym szczególe. Na początek wśród innych starterów wybraliśmy skrzydełka z kurczaka. I już tutaj spotkało nas totalne zaskoczenie kulinarne.

Często to dane serwowane jest, jedynie po podgrzaniu, to znaczy przygotowane przez jakiegoś wytwórcę i potem tylko obsmażone i udekorowane na miejscu, tuż przed podaniem. Tymczasem kelner już podczas składania zamówienia powiedział, że musi sprawdzić czy skrzydełka są przygotowane.

- Świetnie – skomentował mój małżonek ponurym tonem. – Widocznie kura z wora się im skończyła, w niedzielę, dystrybutor nie dostarcza, a do sklepu z mrożonkami za daleko…

Na szczęście dzieciaki tego nie słyszały. Zajęli się bieganiem wokoło owiniętego grubym sznurem masztu. Byli najwyraźniej zachwyceni niecodziennym wystrojem wnętrza. Wymieniając niepewne uśmiechy i sącząc piwo czekaliśmy na pierwsze dania. Z doświadczenia, woleliśmy nie składać dalszych zamówień. W końcu nam się nie śpieszyło...

Wreszcie, nadszedł ten moment. Kelner z zagadkową miną przypłynął z talerzem, delikatnie ułożył je na obrusie i… opadły nam szczęki. Nie jesteśmy znawcami kulinarnymi, lecz przeciętnymi ludźmi, jednakże często odwiedzającymi różnorakie restauracje. Ale, muszę przyznać, pierwszy raz widziałam skrzydełka z kurczaka podane w tak oryginalny sposób. Na pięknie udekorowanym talerzu leżały sobie, ciemne, błyszczące i pachnące niezwykle apetycznie. Ułożone w koło, podane jak żeberka, to znaczy kostkami do góry, były łatwe w spożyciu. Wystarczyło złapać za ową kostkę i nagryźć…

Smak? Poezja. Słodkawy i ostry zarazem… Widać, że marynowane na miejscu, a nie produkowane taśmowo… Od tego momentu powstał w mojej głowie nowy ranking skrzydełek restauracyjnych – słabe, dobre, świetne i z Galeonu!

Mój mąż z natury nie jest człowiekiem wylewnym. Raczej nie dzieli się swoją opinią z kelnerami, jednakże tym razem zrobił wyjątek. Kiedy tylko miły pan pojawił się przy naszym stole, by zapytać, czy czegoś nie potrzebujemy, powiedzieliśmy mu szczerze, że nie jedliśmy jeszcze tak dobrze przyrządzonych skrzydełek. Facet był zachwycony. Powiedział nam, że kucharz sam osobiście przygotowuje marynatę, w której skrzydełka leżą przez całą noc. Jeśli się skusicie na tę restaurację, zacznijcie koniecznie od skrzydełek, bo są REWELACYJNE!

Zachęceni dobrymi przystawkami w skład, który wchodziły również pierożki ruskie (też świetnie, i tak doprawione, że nie trzeba było prosić o żadne dodatki) oraz „chrupiące krążki cebuli”, postanowiliśmy próbować dalej. I tu również nie zawiedliśmy się.  Polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym podane z kopytkami okazały się ulubionym daniem mojego starszego synka, choć on zamówił oczywiście tradycyjnego schaba. Żeberka słodko-ostre bardzo smakowały mojemu mężowi, mnie szczerze mówiąc nie zachwyciły, ale może dlatego, że nie jestem fanem żeberek pod wszelką postacią. Kończąc nasze dania, już cicho zastanawialiśmy się nad tym, kiedy przyjedziemy ponownie w to miejsce.

Gdy kelner zapytał nas o deser, zerknęłam na kartę i z uśmiechem nimfy poprosiłam o krem brulee. Zazwyczaj podawana jest waniliowa papka ze spalonym cukrem na wierzchu, jednakże nawet w takiej formie nie potrafię odmówić tej pozycji, bo mam do niej ogromną słabość.
Kelner poinformował mnie, że od tego deseru mają osobę, która je przygotowuje, i musi sprawdzić, czy mają świeże kremy.  Uniosłam brwi i skinęłam głową. Na szczęście krem był… Albo na nieszczęście moje. Bo się po prostu w nim zakochałam.

Wśród sporej sterty kremów zjedzonych w różnych restauracjach ten był zdecydowanie najlepszy. Delikatny, rozpływał się w ustach, nie przesłodzony i z chrupiącą warstwą palonego cukru.Niebo w gębie. Niestety nie udało się go zjeść za wiele, bo moje dzieciaki kiedy spróbowały tego specjału, to zżarły całą miseczkę. Dla mnie zostało tylko przyozdobienie, w postaci owocu maliny oraz listka mięty. Syn łaskawie zostawił mi też resztę kremu na ściankach naczynia.

W rankingu naszych ulubionych restauracji „Galeon” zajmuje zaszczytne miejsce na górze listy. Nigdzie nie jadłam tak dobrych „ruskich” oraz skrzydełek z kurczaka. A krem brulee… Kocham kucharza za ten smak! Jeżeli chcecie spróbować znanych wam dań podanych na nowy sposób i skonsumować je w oryginalnym miejscu, z czystym sercem polecam to miejsce. A na deser koniecznie spróbujcie brulee, nie wiem czy w Warszawie uda się zjeść lepsze. 




Polecam!

www.galeon.waw.pl

J.D. Bujak

PIECZONY KURCZAK MAMMA MIA



Składniki:
drobno posiekane liście z 2 gałązek świeżego rozmarynu
2 łyżki posiekanego tymianku
2 wyciśnięte ząbki czosnku
4 łyżki oliwy z oliwek
1,25 kg pokrojonego w ćwiartki kurczaka
300 ml wytrawnego białego wina
sól morska
świeżo mielony czarny pieprz



Przygotowanie:
Rozgrzej piec do 180oC. Wymieszaj zioła i czosnek z 2 łyżkami oliwy i dopraw solą oraz pieprzem. Obtocz kawałki kurczaka w mieszance z ziół, dbając o to, by powstała równomierna powłoka. Rozgrzej pozostałą oliwę na dużej patelni, dodaj kurczaka i smaż przez 2 minuty z każdej strony, aż będzie złotobrązowy. Przełóż na blachę do pieczenia. Dodaj do soków na patelni wino i zagotuj, mieszając. Gotuj przez 3 minuty, następnie polej kurczaka winem. Piecz mięso przez 40 minut, aż będzie wypieczone i miękkie. Podawaj je od rzu, polewając sokami z pieczenia. Najlepiej podawać tę potrawę z pieczonymi ziemniakami i szpinakiem. Dobrze użyć organicznego albo hodowanego w naturalnych warunkach kurczaka, który ma znacznie lepszy smak niż kurczak chowu przemysłowego.

SMAKI ŚWIATA: WŁOCHY OD KUCHNI

Chyba każdemu z nas Włochy, jeśli chodzi o jedzenie kojarzą się z pizzą i spaghetti, które stały się niezwykle popularne w naszym kraju. Co prawda coraz częściej są to gorsze zamienniki oryginalnych dań, mające niewiele wspólnego z przysmakami słonecznej Italii. Jaka naprawdę jest włoska kuchnia? Spróbujmy się jej trochę dokładniej przyjrzeć.

 


Oregano, bazylia, parmezan, oliwa, pomidory, czosnek, oliwki – to chyba główne składniki każdego idealnego, włoskiego dania. Oczywiście mięso i ryby też mają nie małe znaczenie, gdyż kuchnia włoska jest niezwykle różnorodna. Na północy je się ryż i polentę, częściej stosuje się masło, na południu przeważają niezliczone gatunki makaronów i oliwa. Każdy z 20 regionów oraz wiele miast mają swoje kulinarne specjały. 




Emilia-Romania to ojczyzna faszerowanych pierożków, Sycylia i Siena słyną z deserów, rejon Valle d'Aosta z fondue, Florencja szczyci się befsztykiem i wieloma innymi daniami mięsnymi, Turyn kurczakami, Bolonia sosem mięsnym (bolognese), a Neapol – tradycyjną pizzą. Miejscowości górskie charakteryzują się bardziej kalorycznymi potrawami. Trudniej tam o świeże ryby, dlatego też zastępuje się je przeróżnymi ciepłymi daniami mięsnymi i zupami z dodatkiem roślin strączkowych. W rejonach nadmorskich posiłki są zdecydowanie lżejsze.

Jeśli chodzi o jedzenie Włosi lubią sobie pofolgować. W końcu jest to jedna z ich wielkich miłości. Tradycyjny posiłek włoski składa się z antipasto (przystawka), primo piatto (zazwyczaj pasta lub inne danie mączne, zupa); secondo piatto: główne danie to ryby, mięso albo drób wzbogacone sałatką. Taki posiłek zakończony jest deserem.

Klasycznym daniem włoskim jest makaron, który może zostać przygotowany na wiele różnych sposobów. Najbardziej popularne jest oczywiście spaghetti bolognese, czyli długie nitki makaronowe (oczywiście ugotowane al dente) przygotowane z sosem mięsno-pomidorowym. Inne odmiany spaghetti to między innymi carbonara –z sosem przygotowanym na bazie boczku, śmietany i parmezanu, czy lasagne, czyli zapiekane płaty makaronu przekładane mięsem mielonym, śmietaną i serem, występujące również w wersji wegetariańskiej na przykład ze szpinakiem. 




Oprócz makaronów we włoskiej kuchni króluje oczywiście pizza, czyli w wersji podstawowej jest to płaski placek z wytrawnego ciasta makaronowego, (znacznie później zaczęto także używać ciasta drożdżowego - focaccia), posmarowany sosem pomidorowym, posypany tartym serem mozzarella i ziołami, pieczony w bardzo mocno nagrzanym piecu. Tradycyjna pizza neapolitańska jest przygotowywana z lokalnych produktów i wyróżnia się jej 3 rodzaje: pizza marinara, która zawiera pomidory, czosnek i oregano oraz oliwę z pierwszego tłoczenia (większość pizzerii w Neapolu dodaje do tego rodzaju również bazylię), pizza Margherita, zawierająca pomidory, plasterki mozzarelli, bazylię oraz oliwę; oraz pizza Margherita extra, która zawiera pomidory, mozzarellę z Campanii (w okrągłych plasterkach), bazylię i oliwę.




Włosi uwielbiają również przekąski: 250 rodzajów wędlin, ponad 400 rodzajów sera, prawie 200 sposobów przygotowania przetworów rybnych i warzywnych, kilkadziesiąt rodzajów pieczywa do tego wiele odmian wina, zróżnicowane produkty z oliwek oraz niezliczona ilość produktów cukierniczych. Raj dla smakoszy. Poza bogactwem smaków kuchnia włoska, a szerzej śródziemnomorska została uznana za jeden z najzdrowszych sposób żywienia. Jest smaczna, bogata w doznania i do tego potrafi być zdrowa i dietetyczna. Czego więcej potrzeba.

Zapraszamy na wypróbowanie jednego z włoskich specjałów. Więcej informacji na stronie: www.amo-italia.com

WIELKIE PIECZENIE PIZZY W TRATTORIA SIENA


W piątkowy wieczór w restauracji TRATTORIA SIENA w Warszawie odbył się event kulinarny zorganizowany przez agencję I.D.Media i magazyn Imperium Kobiet pod hasłem „Wielkie pieczenie pizzy z gwiazdami”. Akcja miała na celu wsparcie samotnych mam i ich pociech, a także spotkanie się z sympatykami tejże włoskiej restauracji.



Organizatorzy spotkania zaprosili do udziału w evencie twarze znane z pierwszych stron gazet, portali internetowych i telewizji. Aktorki Laura Łącz, Karolina Nowakowska i Małgorzata Buczkowska spotkały się z maluchami z Fundacji „Sukces”, zajmującej się między innymi wspieraniem mam samotnie wychowujących dzieci. 




Przez kilka godzin aktorki wraz z dziećmi przygotowywały pizzę według najlepszych włoskich przepisów. Niektóre z nich przybyły wraz ze swoimi pociechami, co sprzyjało rodzinnej, ciepłej atmosferze i zabawie. 






Spotkanie odbyło się w restauracji Trattoria Sienna na warszawskim Bemowie, specjalizującej się nie tylko w pizzy, ale również w innych potrawach rodem ze słonecznej Italii. 




Niezapomniane smaki i fantastyczna zabawa to tylko niektóre z atrakcji. Goście, którzy wzięli udział w spotkaniu, opuścili restaurację w doskonałych nastrojach i z przygotowanymi przez organizatorów upominkami. 




Znalazły się wśród nich nowości z szerokiej gamy herbat TEEKANNE, kosmetyki marki FARMONA oraz słodkości marki Bon Bon Buddies Polska, dystrybutora marki The Jelly Bean Factory. 




fot. Lidia Skuza

czwartek, 20 lutego 2014

BLOGERKA KULINARNA KASIA MARCINIEWICZ I JEJ PEŁNA SMAKU PODRÓŻ


Wyjątkowe spotkanie z Kasią Marciniewicz, której serce domu znajduje się w kuchni. Nasz gość prowadzi bloga ChilliBite.pl od kilku lat. Dzieli się na nim ze swoimi czytelnikami swoją pasją do gotowania, muzyki i książek.

Moja droga blogera pachnie cynamonem, pomidorami i czosnkiem. To ekscytująca i pełna smaku podróż, w której poznałam wiele fantastycznych osób. Na co dzień są prawnikami, architektami, czy informatykami, a wieczorami ucierają ciasta i piszą blogi kulinarne. Całkiem jak ja.


 
Nazwa ChilliBite powstała od ciasteczek, małych, czekoladowych brzydactw, które wyszperałam na blogu mojej ukochanej Clotilde Dusoullier. Są mięciutkie, naprawdę niewyględne, ultra czekoladowe i gdy przełykasz ostatni kęs, kubki smakowe dostają porządnego kopa chilli. Ha!
Inspirację do gotowania czerpię z targu, na którym kupuję warzywa i owoce, i dostępności sezonowych produktów, ale też zachcianek smakowych moich dzieci i kilku setek książek kulinarnych, które kolekcjonuję od ponad 20 lat.
W kuchni potrzebuję dobrych składników, ale też przestrzeni, ładu i czasu, bo lubię w kuchni spędzać czas. Mimo iż jestem zwolenniczką efektywnego gotowania i na blogu proponuję stosunkowo mało pracochłonne potrawy, to jednak wpadam w „ciągi” gotowania, gdy pichcę, smażę i piekę.
Połączenie smakowe, którego nigdy nie zapomnę to lody z palonego masła na ciepłym sosie czekoladowym. Byłam przekonana, że mocna, wspaniała, ciemna czekolada musi zdominować lody, a jednak lody rozpłynęły się po podniebieniu leciutko, zaledwie otulone czekoladą. Mariaż smaków był niezapomniany!


Składnikiem, bez którego nie mogę się obyć w kuchni jest oliwa, czosnek, chilli i cynamon. Cynamonem pachnie każda moja kawa, ale też mięsa, ciasta, przetwory. W torebce noszę maleńką posypywaczkę z cynamonem, to tak w razie awarii. J Odrobina chilli nie musi nawet dodawać pikanterii, po prostu w niezwykły sposób podkreśla po prostu smak potrawy. Oliwę zmieniam jak rękawiczki. Uwielbiam tę z Portugalii, przez całą zimę mamy dostęp do oliwy prosto z Sycylii, latem z wypraw na Kretę przywożę grecką oliwę. Czosnek uwielbiam w każdej postaci, nawet na surowo w plasterkach na pajdzie ciemnego chleba, chociaż taką kromkę traktuję jak najlepsze lekarstwo na jesienne przeziębienia. Aha, całuję się wówczas tylko z kimś, kogo akurat taką kromką częstowałam.
Moją ulubioną książką kucharską jest Kuchnia Polska, Nauka Gotowania Marka Łebkowskiego. To biblia kulinarna dla każdego, kto chciałby dobrze znać kuchnię polską wraz z zapożyczeniami niektórych kuchni europejskich. Z przyjemnością czytam też książki Julii Child i Jamiego Olivera.
Zajadam się świeżymi pomidorami malinowymi, oprószonymi solą morską i skropionymi oliwą, borówkami zrywanymi przez całe lato w ogrodzie, gorącym kruchym plackiem z jabłkami i jogurtem z pieczonymi śliwkami i cynamonem.


Namiętnie pijam wodę, którą w domu na wsi mamy wyśmienitej jakości. Dla przyjemności pijam puchatą, słabiutką latte ledwie muśniętą kilkoma kryształkami cukru i oprószoną cynamonem. Lubię białą herbatę i zimowe napary na suszonych skórkach jabłek, z korzennymi przyprawami i imbirem.
W dzieciństwie najczęściej czytałam Anię z Zielonego Wzgórza, całą Chmielewską, Niziurskiego, Karola Maya. Uwielbiałam książki przygodowe, a jedną z niezapomnianych lektur jest Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami Clare Compton. Zawsze byłam strasznie głodna, jak ją czytałam!
Najchętniej wyjeżdżam do Grecji, na Kretę, uwielbiam kuchnię grecką, ale kocham właściwie wszystkie kraje basenu Morza Śródziemnego. Z pewnością spory wpływ ma na to kuchnia tych rejonów. 

Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki, która otacza mnie nieustająco i towarzyszy mi wszędzie, bez książek czytanych o świcie i mojej kuchni, która pachnie jak nastrój, który danego dnia mnie ogarnia.
Relaksuję się robiąc domowy makaron. Czerwony, z liśćmi świeżych ziół albo zabarwiony sepią mątwy. Płaty wałkowanego makarony podsychają, potem kroję je na tagliatelle i rozwieszam na suszarce do makaronu. Pełen relaks.
Wieczorem chętnie siedzę z dziećmi przy kominku, czytamy razem książki, gramy w planszówki i słuchamy muzyki.
Czytelnikom blogu polecam książkę pt. Kuchnia z mojego ogrodu Anne Applebaum-Sikorskiej. Autorka celebruje kuchnię polską, a w książce przedstawia także piękny rys historyczny pochodzenia naszych rodzimych smaków, ich korzeni i źródeł obcych wpływów. 
Najczęściej słucham jazzu, oper Pucciniego i poezji śpiewanej. Od kiedy odkryłam układanie list w Spotify, mam wrażenie, że wciąż odnajduję nowe lądy muzyczne, a czytelnicy bloga fantastycznie się w te muzyczne podróże wciągają.
Lubię oglądać filmy, które pozostają we mnie na dłużej. Uwielbiam francuskie kino, twórczość Almodovara i współczesne polskie kino, które od kilku lat ma się coraz lepiej. 

Moim ulubionym filmem jest ... To trudne, bo jest ich tak wiele. Do moich ulubionych filmów wracam wiele razy, jak na przykład francuskiej komedi „Nietykalni”, „Volver” Almodovara, „Tajemnicy Brokeback Mountain” Anga Lee, czy „Zielonej Mili”. Kilka najciekawszych polskich filmów, które ostatnio zrobiły na mnie wrażenie to „Imagine”, „Plac Zbawiciela”, „Ida”, czy „W Imię” Małgośki Szumowskiej. 
Moim marzeniem jest realizacja filmu fabularnego, wg pomysłu, który zrodził się kilka lat temu. To niezwykle smakowita historia, oczywiście osadzona mocno w kulinariach. Mam nadzieję, że uda się zrealizować film w ciągu kilku najbliższych lat. 
Ze Slow Food Warszawa związana jestem od kilku lat. To niesamowite jak wielu pasjonatów dobrych smaków poznałam przy wspólnych działaniach. Wciąż uczymy się o dobrym jedzeniu, organizujemy spotkania i warsztaty dla wszystkich, którym bliskie są pierwotne smaki i Prawdziwe Jedzenie.


Wszystkie zdjęcia należą do Kasi Marciniewicz z ChilliBite.pl.
Zapraszamy do odwiedzenia bloga Kasi: http://www.chillibite.pl/


Rozmawiała: Agnieszka Pohl