szczypta luksusu

szczypta luksusu
fot. Le Victoria Brasserie Moderne

środa, 19 lutego 2014

AZJA - KONTYNENT PEŁEN SMAKÓW



Moja przygoda z azjatycką kuchnią zaczęła się w Tajlandii. Wieczorem wylądowałam na Phuket, wyszłam z lotniska i od razu obezwładniły mnie dwie rzeczy: lepkie, duszne powietrze i przebijający się przez nie zapach pikantnego jedzenia.


Azjatyckie jedzenie to nałóg, kto raz spróbował kuchni ze skośnego kontynentu, ten już nigdy nie będzie mógł przejść obojętnie obok pachnącej kolendrą zupy tom yum lub pikantnej sałatki z mango. Azja jest jak wielki kocioł, w którym gotuje się egzotyczny gulasz: rozmaite owoce morza, ryby w słodko-kwaśnym sosie z dodatkiem orzechów nerkowca, delikatne sushi z ostrym chrzananem wasabi i marynowanym imbirem, wołowina z czosnkiem i papryczkami chilli, czy słodki, kleisity ryż z mango. 



W tej części świata nie pochłania się jedzenia jak w Europie, nie wrzuca się w siebie przypadkowych produktów z szybkością karabinu maszynowego. Tutaj posiłki się celebruje – stół jest zastawiony kilkoma rodzajami potraw, ryżem, warzywami i sosem sojowym. Nałożenie sobie fury jedzenia, jest bardzo źle widziane. Je się nieśpiesznie, co jakiś czas, dokładając na swój talerz kolejne smakołyki. Azjaci uwielbiają towarzystwo przy jedzeniu – rodzinne obiady, w trakcie których toczą sie dyskusje o wszystkim i o niczym, wspólne wypady do restauracji z grupą przyjaciół, czy zatłoczone garkuchnie. Tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie spędzi z nami czas przy wspólnej miseczce ryżu. 



Ryż jest głównym składnikiem wszystkich posiłków, jak mawiają w Kambodży „siła jest w ryżu, a nie w chlebie”. Azjaci jedzą ryż o każdej porze dnia: na śniadanie z dodatkiem jajek a na obiad i kolację z mięsem, zupą, owocami morza lub warzywami. 



Większość azjatyckich posiłków to marzenie zwolenników zdrowego odżywiania: chrupiące warzywa gotowane na parze, chude mięso i ryż – a to wszystko z dodatkiem limonek i pikantnych przypraw, które wspomagają trawienie i zapobiegają infekcjom. Tropikalny klimat w tej części świata, sprzyja hodowli egzotycznych owoców: soczyste mango, kwaskowe smocze owoce, słodkie i lekko gumowate longany czy dorodne papaje, są tutaj sprzedawane niemal na każdym rogu.

Idealnym ratunkiem w trakcie upalnych dni są mocno schłodzone arbuzy – uliczni sprzedawcy wprawnymi ruchami tną ten soczysty owoc na kawałki, wrzucają do woreczka ze sztywnej folii, wbijają wykałaczkę i z uśmiechem wręczają nam tą słodką, ale bardzo zdrową przekąskę. 


Każdy kraj, który odwiedziłam, pozostawił we mnie swój charakterystyczny smak i wspomnienia ludzi, którzy towarzyszyli mi w trakcie wspólnych posiłków. 

Tajlandia, to aromatyczna zupa tom yum w knajpce obok stacji Nana BTS i najlepszy na świecie makaron pad thai, na który w Bangkoku zabrała mnie moja tajska przyjaciółka Anthika. Indonezja jest wspomnieniem roześmianych twarzy Fateemy i Nurfidusi, z którymi w Jakarcie jadłam pyszny satay - mini szaszłyki z kawałków mięsa, które moczy się w orzechowym lub ostrym sosie. 


Świeże sajgonki z sosem chilli, które pałaszowałam na wietnamskiej wyspie Phu Quoc zaśmiewając się do rozpuku z historii opowiadanych przez moją brytyjską koleżankę Sue.

Filipiny to ogromne krewetki z masłem i czosnkiem, polane sokiem z limonki, które Lorlyn serwowała zawsze w towarzystwie bajecznie przystrojonych drinków z parasolką.

Chiny to grillowane owoce morza na patyku, które uliczny sprzedawca tak obficie posypał chilli, że poraziło mi lewą stronę ust i Artur wybuchał śmiechem za każdym razem jak na mnie spojrzał. Opuchlizna z ust, zeszła dopiero po zjedzeniu dużej porcji lodów z zielonej herbaty. Malezja -  zupa asam laksa z tamaryndem, ananasem, kapustą i chilli, którą pałaszowaliśmy z Arturem u stóp Petronas Towers.



Khmerski amok z rybą podawany w kokosie – jedząc go pierwszy raz, nie przypuszczałam, że trzy miesiące później, zostawię w Polsce kotlety schabowe z ziemniakami i przeprowadzę się do Kambodży, żeby rozpocząć tutaj nowy rozdział mojego życia.

Te wszystkie egzotyczne smaki, które teraz mam na wyciągniecie ręki, przez długi czas były niedostępne w Polsce. Co roku czekałam na kolejny wyjazd, żeby znów móc zjeść soczyste mango czy poczuć delikatny zapach jaśminowej herbaty, która zawsze mnie odpręża. Na szczęście, coraz więcej polskich firm zaczęło importować azjatycką żywność do kraju nad Wisłą. 


Wiem, że zawsze znajdzie się malkontent, który jęknie: „eee, no niby jest duży wybór azjatyckich produktów, ale jednak to nie to samo co kupić lychee w Azji na bazarze”.





Pewnie, że nie to samo – ale ja mieszkając w Polsce, wolałam od czasu do czasu przywołać azjatycki klimat gotując skośne przysmaki w mojej warszawskiej kuchni, niż przez kolejny rok żyć tylko wspomnieniami egzotycznych zapachów i smaków.

Nie wiem jak Wy, ale ja zgłodniałam – uciekam do kuchni w poszukiwaniu nashi, czyli chrupiącego połączenia jabłka z gruszką.


Karolina Maja Rembiszewska
fot. Ilona Adamska / TAJLANDIA 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz